W gospodzie „U Bernadety” czas upływał szybko. Drużyna najadła się do syta i kończyła kolejny dzban piwa, gdy siedząca przy sąsiednim stole ekipa zaczęła w ocenie Morgluma nieodpowiednio się zachowywać. Mimo zmęczenia, wszystkim dopisywał dobry humor, trunki Bernadety skutecznie pozwalały zapomnieć o troskach. Drugą grupę adeptów w gospodzie stanowiło czterech mężczyzn: troll, człowiek, ork i krasnolud. Kein z Venomem uznali, że to grupa żółtodziobów, która zgrywa wielkich bohaterów. Tamci w podobny sposób ocenili naszą drużynę. W ocenie Mruka obie grupy nie różniły się od siebie szczególnie. Morglum zaś wyraźnie szukał zaczepki. Nie trzeba było długo czekać, by sytuacja w gospodzie zrobiła się bardziej napięta. W samą porę pojawił się Morfeusz z Greją. Mistrz Żywiołów skutecznie uspokoił swoich kompanów, zaś Ksenomantka swoich. Nie minęło wiele czasu, a nastawienie obu grup do siebie zmieniło się diametralnie. Wieczór skończył się dość intensywną popijawą, przy okazji której adepci zawarli kilka dodatkowych, interesujących znajomości, o których być może będzie okazja opowiedzieć innym razem (wśród nich słabo słyszącego krasnoluda, nazywanego Nieśmiertelnym, który – jak twierdzi, skazany został w Throalu na karę śmierci. „Wyrok jak najbardziej się odbył, a ja wciąż żyję! Chętnie wam opowiem, jak to było…”).
Następnego dnia, gdy drużyna zdążyła jako tako wrócić do przyzwoitej formy, pojawiła się Arebell. Wojowniczka miała już komplet (pewnych w jej ocenie) informacji na temat tego, który klan orkowych nomadów należy odnaleźć i gdzie go należy szukać. Dziewczyna dokonała niełatwego zadania, bowiem chodziło o jedną z mniej znanych i znaczących grup nomadów, zwanych Kościanymi Włóczniami. Był to dość liczny klan, ale poruszający się po regionie w kilku mniejszych grupach (nic niezwykłego, wiele klanów tak funkcjonuje). Informacja ta wzbudzała wątpliwości – akurat tą grupą nomadów dowodzi potomek starożytnego króla Kara Fahd? Kościane Włócznie nie byli zbyt znani w Barsawii, ale tam gdzie o nich słyszano, mieli fatalną reputację. Arebell była jednak przekonana co do pewności swych źródeł i informatorów, miała też trochę dokumentów potwierdzających te informacje. Wynikało z nich, że nomadzi zmierzają obecnie na północ, w stronę Tylonów. Dziesięć dni marszu z Jerris na wschód gwarantowało więc spotkanie z nimi (na tutejszych pustkowiach nie było możliwe przeoczenie tak licznej grupy). Arebell dotarła także do informacji na temat ostatnich potyczek Kościanych Włóczni z najemną kawalerią na usługach Throalu. Jeżeli więc miałyby potwierdzić się przypuszczenia co do najbliższej bitwy, w której drużyna stanie w szeregach armii, to po raz kolejny Krasnoludzkie Królestwo nie będzie ich sprzymierzeńcem. Mówiąc szczerze – nikogo z drużyny fakt ten nie martwił, każdy kto o nich słyszał, wiedział że szczególną miłością Throalu nie darzą. No ale na potwierdzenie tych wszystkich informacji trzeba było jeszcze trochę poczekać.
Drużyna opuściła Jerris tego samego dnia, chcieli bowiem jak najszybciej osiągnąć cel. Podróż bezdrożami w kierunku południowo-zachodnich podnóży Tylonów trwała blisko dwa tygodnie. Była to monotonna i męcząca wędrówka. Najpierw wilgotny, północny skraj dżungli Ljai, potem spieczone słońcem stepy, miejsce odludne i ponure, ogólnie niewiele śladów życia. Kolejny, mało przyjazny region Barsawii, za sprawą którego prowincja jawi się podróżującym po niej adeptom jako kraj spustoszony i mało gościnny.
Ku uciesze zmęczonej wędrówką drużyny, zebrane przez Arebell informacje potwierdziły się. W cieniu górskich stoków rozrastał się obóz nomadów, do którego dołączały kolejne grupy orków. Dotarcie do wodza nie obeszło się bez problemów, bardziej niż dyplomacja Morfeusza pomocny w tym przypadku okazał się stanowczy, aczkolwiek nie szczególnie wyszukany język Morgluma. Kościane Włócznie były ludem bardzo prymitywnym, tylko nieliczni jego członkowie porozumiewali się innym językiem niż ich specyficzna odmiana orkowego. Jak ktoś mówił po throalsku, to niezbyt poprawnie. Morglum jednak odnalazł się w roli mediatora doskonale (mimo iż z nomadami ostatni raz miał styczność będąc jeszcze dzieckiem).
Widok wodza Kościanych Włóczni był dość zaskakujący, bowiem ork był łudząco podobny do Morgluma. W oczach nieorków różnił ich w zasadzie tylko ubiór i kolor dredów (Morglum brązowe, przywódca Włóczni – białe). Drużyna otrzymała w końcu zaproszenie do namiotu przywódcy, ale udać się tam mogli zostawiając cały swój ekwipunek i broń na zewnątrz. Rozmowa była długa i zeszła na wiele bocznych tematów. Ostatecznie, metodą małych kroczków udało się osiągnąć zamierzony cel, chociaż nie słowa adeptów, a wyjątkowy podarunek z pewnością były głównym argumentem, który zdecydował o tym, że uznano ich za przyjaciół klanu.
Dziennik drużynowy nie relacjonuje wprawdzie przebiegu tej rozmowy, ale Morfeusz wynotował kilka wyrwanych z kontekstu wypowiedzi orkowego przywódcy, które zdradzają sporo informacji:
„Idzie wielka bitwa, ku chwale Nowego Kara Fahd”
„Mamy na drodze siły Throalu, które zgnieść trzeba, potem już tylko Kratas, nowa stolica Nowego Kara Fahd i głowa Jednookiego na mojej włóczni”
„Wielki to dzień, ojciec mój mówił o nadejściu unjortów ze Znakiem, ale przestrzegał mnie, nie wiem czy ufać wam należy”
„Wy adepci, wsparcie wasze przyjmę, ale zapłacić nie mogę, jak duże będą łupy to wtedy może, a jak już zasiądę na tronie Nowego Kara Fahd w Kratas, zawsze będziecie miłymi gośćmi, mimo iż wy unjorty i nie rozumiecie”
„Korona mych dziadów to zacny dar! Teraz zgnieciemy wszystko co nam stanie na drodze!”
Łatwo z tych cytatów wywnioskować, jakie plany i ambicje miał klan Kościanych Włóczni, zaś pojawienie się grupy adeptów z Koroną Królów Kara Fahd, było znakiem jednogłośnie odebranym, jako błogosławieństwo Thystonniusa. Drużyna miała zaledwie jeden dzień na poznanie zwyczajów klanu oraz taktycznych planów dot. bitwy. Plany owe były fatalne, na szczęście jednak orki skłonne były brać pod uwagę sugestie drużyny co do pewnych zmian.
Siły klanu zdominowane były przez pieszych wojowników. Czterech weteranów dosiadało grzmotorożce, poza tym było trochę kawalerzystów dosiadających konie, troajiny i huttawy.
Po drugiej stronie najęta przez Throal orkowa kawaleria była ponad dwukrotnie liczniejsza i sprawiała wrażenie lepiej zorganizowanej (wszyscy konno).
Orkowa piechota i uzbrojeni po zęby krasnoludzcy wojownicy byli mniej liczni, ale spodziewać się można było z ich strony znacznie lepszej organizacji niż w przypadku niezdyscyplinowanych i słabo wyszkolonych wojowników klanu Kościanych Włóczni. Szykowała się trudna bitwa, ale sytuacja nie była beznadziejna. Kościane Włócznie wspierali adepci, mający doświadczenie w dowodzeniu jednostkami therańskimi. Skąpane w słońcu pole bitwy było jednak czymś zupełnie innym, niż wojskowa operacja w sercu dżungli, jakiej Kein, Arebell, Venom i Morglum doświadczyli jakiś czas temu.
Armie stanęły naprzeciw siebie, spieczone słońcem podnóża Tylonów tego dnia miały przesiąknąć krwią. Nasi adepci zaś mieli w tym boju wykazać się męstwem, za sprawą którego sam Thystonnius spojrzy na nich łaskawym okiem. W tej dramatycznej batalii, nie wszystkim członkom drużyny dane było ujść z życiem. Finał bitwy miał zaś przebieg, jakiego mało kto się spodziewał…
Dawaj draniu dalszy opis tej historii bo naślę na Ciebie wietrzniaków z proszkiem błyskowym i poczujesz się jak ktoś potraktowany zaklęciem „Kitajski turysta” (japoński turysta). Ślepota gwarantowana 😛