Jakoś tak się śmiesznie złożyło, że często ostatnio trafiam na debaty o tym, czym są gry fabularne. Jakie podstawowe wyróżniki gatunkowe cechują tą formę zabawy? Gdzie jest granica między prawdziwymi erpegami, a tworami erpegopodobnymi? Przy różnych okazjach trafiłem na mniej lub bardziej ostre wymiany zdań, tu i ówdzie sam zabrałem głos. Sprawa rozbija się zasadniczo o kilka spraw: indie łamiące fundamentalne reguły klasycznych erpegów, elementy planszówkowe i gadżeciarstwo czyniące rzekomo niektóre gry mniej erpegowymi oraz sposób komunikacji na sesji (spotkanie przy jednym stole kontra rozmaite komunikatory, PBEM, PBF i tak dalej).
Wczoraj przeczytałem wpis Enca, w którym podjął On karkołomną próbę stworzenia własnej definicji gier fabularnych. Reakcja czytających ten wpis była łatwa do przewidzenia, bowiem Enc postanowił określić „co jest prawdziwym rpg” całą masę podobnych form wywalając poza ramy swojej definicji. O ile sam tekst jest fajny, definicja spójna i przyzwoicie uargumentowana, o tyle zgodzić się z nią nie można w żaden sposób. Erpegi rozwijają się nieustannie, podobnie jak cały otaczający nas świat, dostępne technologie, sposoby komunikacji etc – w konsekwencji ta forma rozrywki będzie dalej ewoluować w różnych kierunkach, odbiegając niekiedy znacząco od pierwotnego kształtu. Z tego względu uważam że Enc popełnił błąd już na samym początku: przyjmując za erpegi to, co wyewoluowało do pewnego czasu, wyrzucając za ramy definicji to, co wyewoluowało później, granicę określając wg własnego widzi mi się.
Temat „definicji RPG” dobry byłby na karnawał blogowy – jestem przekonany, że odmiennych definicji powstałaby cała masa. Aktualnie, myślę że śmiało można powiedzieć że jedynej słusznej definicji nie ma i raczej nie będzie. Tak naprawdę, w przeciwieństwie do Enca uważam że precyzyjna definicja taka nie jest do niczego potrzebna. A już na pewno najgorszym pomysłem jest tworzenie czegoś takiego poprzez odrzucanie form, które mi osobiście nie odpowiadają.
W przypadku sesji, podczas których nie dochodzi do bezpośredniego spotkania grającej grupy niejednokrotnie wypowiadałem swoją opinię i tutaj krótko powtórzę: moim zdaniem nie warto grać przez Skype, IRCa i temu podobne wynalazki. Ogromnym atutem erpegowej sesji jest jej towarzyski wymiar, wyjście z domu na umówione spotkanie. Nie warto z tego rezygnować – sporo w ten sposób tracimy! Jeżeli jednak już ktoś sobie wymyślił, że będzie przez Skype grać, to nie widzę powodów by temu komuś wmawiać, że jego sesja to nędzna podróba, twór erpegopodobny czy coś w ten deseń. Człowiek grający w ten sposób na własne życzenie wiele traci, ale nadal gra w erpegi – lepsze takie granie niż żadne. Straci okazję do spotkania z przyjaciółmi, pogadania przed/po sesji o pierdołach, pożyczenia płyty/komiksu, wspólnego zamówienia pizzy. Nie polecam, ale jak ktoś tak lubi to nie będę mu wmawiał, że jego erpegi nie są „true”.
Tak samo sprawa się ma z erpegami łączącymi wiele elementów z grami planszowymi: dla jednych rozstawienie figurek bohaterów i potworów na mapie lochów to fantastyczny element, dzięki któremu cała zabawa nabiera rumieńców, dla innych to ucieczka od sensu erpegowej sesji w stronę planszowej gry taktycznej. Z biegiem lat gry fabularne przybierają coraz to nowe formy i nie ma przed tym ucieczki – będzie to pojęcie coraz szersze.
Gdybym już koniecznie miał tworzyć jakieś podstawowe ramy definicji, z pewnością podchodziłbym do tematu dokładnie odwrotnie niż Enc, czyli: wrzuciłbym do jednego erpegowego wora wszystko co bezsprzecznie ma z tego typu grami związek, a następnie ewentualnie pokusił się o jakąś formę kategoryzacji w stylu: narracyjne, planszowe, terenowe, komputerowe, przy czym w każdej z wymienionych szybko wyłoniłyby się pewne podgrupy, temat by się rozmydlił a wiele podziałów wywołałoby nie kończące się dyskusje.
Obecnie nie widzę w rozmaitych formach gier RPG innego wspólnego mianownika, niż wcielanie się w postaci, będące bohaterami tworzonej opowieści, ale definicja z tego żadna, bowiem cała masa gier, nie będących erpegami na tym polega. W latach 80tych/90tych w grach komputerowych, zdecydowanie bogatszą warstwę fabularną miały tzw przygodówki niż cRPG. Wówczas wyróżnikiem gatunkowym komputerowego erpega bardziej była rozpisana charakterystyka postaci, która rosła wraz z nabywaniem doświadczenia, niż fakt „wcielania się w postać, której czyny decydują o tym, jak potoczy się historia”.
Ktoś mógłby powiedzieć, że mieszanie w temat cRPG i ogólnie zabaw wspieranych przez elektronikę sensu nie ma. Popatrzmy jednak na to, jak gry komputerowe rozwinęły się w ciągu ostatnich dekad. Jestem przekonany że postęp technologiczny w przyszłości da nam do dyspozycji rozmaite środki, które wpłyną na gry fabularne, czy to cRPG, czy też multimedialnie wspierane sesje erpegów, nazwijmy to „papierowych”. Jedni z nich skorzystają, inni nie. Na pewno klasyczna forma erpegów przetrwa, ale pewne elementy się zmienią. Kiedyś muzyka na sesji leciała z kaseciaka, dzisiaj możemy sobie przygotować wygodniejszą w obsłudze playlistę na WinAmpie. Kiedyś pomoce na sesję – mapki, listy itp szykowaliśmy ręcznie na kartce papieru, dzisiaj zwykle wspomagamy się komputerem, puszczając później efekt naszej pracy na drukarkę. Kto wie, jakie możliwości będziemy mieli w przyszłości? Jeśli na space-operowej sesji wygląd statku kosmicznego, niewielkim nakładem pracy będę mógł zaprezentować grupie w formie efektownego hologramu, to z pewnością się przed tym nie powstrzymam. Czy moje erpegowanie przestanie być przez to erpegowaniem? Nie sądzę.
Ale skoro dzisiaj pojawiają się wątpliwości czy sesja w formie wideokonferencji nadal jest sesją, to z upływem czasu takich wątpliwości będzie coraz więcej. Skąd taka wątpliwość, jeśli rozgrywka toczy się w zgodzie z zawartymi w podręczniku regułami? Gracze muszą się widzieć? Słyszeć? Czy może chodzi przede wszystkim o wyobraźnię, o której mówią erpegowe podręczniki przy próbach wskazania na istotę tej formy rozrywki? Czy dysponując oprogramowaniem, za pomocą którego niewielkim nakładem pracy będę mógł zaprezentować graczom efektowną scenerię, świetnie wyrenderowane miasto, hipnotyzujący pięknem krajobraz, genialnie wymodelowane, animowane twarze NPC – korzystając z tych dóbr nieopatrznie przestanę erpegować? A co jeśli napotkani przez moich graczy Bohaterowie Niezależni przemówią nie moim głosem? Jeśli dla polepszenia efektu wesprze mnie w tym temacie elektronika to nadal będzie sesja RPG czy już nie? Gdzie jest granica? Wreszcie – co będzie, jeśli cRPG rozwiną się do tego stopnia, że będziemy mieli problem z odróżnieniem czy w tej ubranej w grafikę 3D scenerii o biegu wydarzeń decyduje siedzący gdzieś kolega MG, czy mielony przez odległy serwer potężny algorytm?
Gry fabularne powstały na skutek ewolucji gier towarzyskich. Wyrosły z prehistorycznych bitewniaków, by pójść dalej swoją drogą i rozwijać się w różnych kierunkach. Będą rozwijać się dalej na różnych płaszczyznach. Podręczniki do nowych systemów będą szukały nowatorskich rozwiązań, niestosowanych dotąd mechanizmów, alternatywnych form budowy opowieści. Pojawiające się w naszym codziennym życiu technologie dadzą nam ogromny repertuar nowych możliwości jeżeli chodzi o kształt i przebieg sesji. Oczywiście, nie wszystko przypadnie nam do gustu i z tych wszystkich dóbr korzystać będziemy wybiórczo (kto wie, może niektórzy oldskulowcy nie skorzystają z nich wcale). Do tego, pod strzechy, na dyski domowych komputerów trafi potężny soft wspierający nasze rozgrywki i z czasem granica między grą komputerową, a oprogramowaniem wspierającym prowadzenie sesji też może być trudna do oszacowania.
Może nam się to podobać lub nie, ale ucieczki przed ewolucją gier nie ma. Jaka nie bądź sztuczna definicja gier fabularnych na pewno takiej ewolucji nie zatrzyma. Za parę lat pojęcie gier RPG będzie jeszcze szersze niż jest dzisiaj i – co zupełnie naturalne, jedne z form będą nam odpowiadać i sprawiać frajdę, a inne nie. Żeby daleko nie szukać: wiele osób dzisiaj na sesjach prócz muzyki serwuje graczom rozmaite dźwięki: szum wiatru, skrzypienie drzwi, padający deszcz. Dla mnie to zupełnie niepotrzebne i męczące. Wspieram się na sesji komputerem, muzyką, różnymi gadżetami, ale raczej unikam multimedialnego show. No ale to wyłącznie kwestia gustu mojego i grupy, a nie dowód na to że nasze erpegowanie jest bardziej erpegowe.
Nie potrzeba nam definicji. Mamy do czynienia z szeroką grupą gier, adresowanych do ludzi o różnych gustach i różnych oczekiwaniach. Na pytanie po co definicja, Enc w jednym z komentarzy odpowiedział „choćby po to, by ułatwić komunikację z drugą osobą”. Niestety, ale w tym temacie o nieporozumienia zawsze będzie łatwo. Nawet w obrębie ostrej, radykalnej definicji Enca, zaproszenie na „sesję RPG” nie wyjaśnia precyzyjnie jaką formę zabawy zastanie osoba, która z takiego zaproszenia skorzysta (wraca jak bumerang temat definicji preferowanego stylu grania). By uniknąć nieporozumień musimy najzwyczajniej w świecie rozmawiać, precyzować swoje wypowiedzi, bo suche stwierdzenie „gram w RPG” może znaczyć bardzo wiele i żadna definicja tego nie zmieni.
Taaa… Co jak co ale przed erepegowaniem warto wczesniej posiedziec troche w kuchni… A nie jakies skajpy srajpy ;>
Miałem pisać bloga o tym wszystkim – napisałeś wcześniej, a powtarzać się nie będę. Zgadzam się w pełni 😀